Pogoda długoterminowa Jerozolima - Izrael - prognoza pogody na 15 dni. Prognoza pogody na 5 dni od 18.11 do 22.11. So, 18.11. 20 °C. 16 °C. 1015 hPa. 15 km/h
Bagaż i ubezpieczenie wykupione, my odprawieni. Decyzja zapadła – jedziemy do Izraela. Wybaczcie krótki i niezbyt składny post, ale piszę go na szybko, bo za niecałą godzinę ruszamy na lotnisko. Sytuacja na miejscu jest delikatnie mówiąc napięta, ale na wyjazd zdecydowaliśmy się świadomie. Dokładnie przeanalizowałam sytuację od stycznia bieżącego roku – dzień po dniu. Wypytałam o wszystko znajomych, którzy tam w tym roku zawitali. Być może zrezygnowalibyśmy z tego wyjazdu, gdyby nie poniesione koszty, ale jednak po długich dyskusjach z ostatnich dni i z połowy ostatniej nocy, zdecydowaliśmy się podjąć to ryzyko. Wyjazd zapowiadał się intensywnie, zaplanowana wcześniej trasa wyglądała mniej więcej tak: Już wiem, że części planu nie da się zrealizować ze względów bezpieczeństwa. MSZ wydało wczoraj po południu ostrzeżenie – MSZ odradza podróże do Strefy Gazy i jej okolic (w promieniu 40km), a także ostrzega przed podróżą do Jerozolimy Wschodniej. Odradzane są także wizyty w palestyńskich miastach. W naszych wstępnych planach było Betlejem, ale już kilka dni temu je wykreśliliśmy. Do palestyńskich przejść granicznych również nie mamy zamiaru się zbliżać. Plan będzie musiał ulec zmianie, ale modyfikować go będziemy na miejscu – w zależności od sytuacji. Równie dobrze może się skończyć na tym, że cały urlop spędzimy nad Morzem Czerwonym. Wszystko okaże się na miejscu. Relacja z wyjazdu do Holandii, Belgii, Paryża i Luksemburga będzie musiała poczekać do mojego powrotu :) W miarę możliwości spróbuję co nieco napisać. Szukajcie informacji na fb albo tu na stronie. Trzymajcie za nas kciuki, módlcie się – jak wolicie. Do następnego wpisu! Rocznik 86. Zarażona podróżniczym bakcylem od ponad 20 lat, raczej bez szans na wyleczenie. Lubiąca ciepełko miłośniczka Azji Południowo-Wschodniej oraz paradoksalnie… Islandii. W wolnej chwili zajmuje się swoimi pozostałymi pasjami jakimi są rośliny owadożerne oraz amatorsko fotografia. Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot... ... wypożycz samochód... ... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem! Nawigacja wpisu Stare Miasto w Jerozolimie, wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, zajmuje obszar o powierzchni 0,9 km 2, otoczony murami obronnymi o długości 4,5 km, wzmocnionymi 35 basztami oraz cytadelą. Do środka wejść można przez jedną z siedmiu bram, ósma z nich, nazywana Złotą Bramą, pozostaje zamurowana od czasów Sulejmana. Będzie to nieco bardziej opisowa relacja niż moje poprzednie, ale mam nadzieję że Was nie zanudzi (ostatnio to w końcu popularny temat na forum) – zawsze można obejrzeć same zdjęcia ;)WstępO podróży do Izraelu myślałem już od jakiegoś czasu. Powodów było co najmniej kilka. Ziemia święta – miejsce wydarzeń opisywanych w biblii, czyli możliwość ujrzenia historii na własne oczy. Ciekawe, czasem niespotykane gdzie indziej zjawiska przyrodnicze takie jak Morze Martwe, znajdujące się jednocześnie w najgłębszej depresji na świecie. Czy w końcu Izrael jako miejsce szeroko opisywane przez media ze względu na konflikt Żydowsko-Palestyński – a miałem okazję się przekonać już kilka razy że obraz medialny jest całkowicie różny od tego który można zobaczyć własnymi loty nie były za tanie (czasem w szalonej środzie lotu trafiała się jakaś sensowna promocja), a na miejscu jeszcze drożej - odkładałem to państwo na później. A potem Wizzair zaczął latać z Polski za świetne pieniądze. I nastąpił wysyp relacji na naszym forum które stanowiły inspirację do zaplanowania trasy takiej podróży (największą chyba relacja "Izrael: trzy morza w sześć dni", ale to może dlatego że pojawiła się jako pierwsza, a może dlatego że koncentrowała się na przyrodzie a nie zabytkach). A jak już w głowie sobie jakąś trasę zaplanuję, to tylko kwestią czasu jest jej realizacja ;) I tak pod wpływem impulsu nabyłem bilety przed bożym narodzeniem, oficjalnie na prezent gwiazdkowy dla mojej partnerki:P choć ciężko powiedzieć dla kogo to był większy prezent ;)Bilety na 5 dni w Izraelu pod koniec stycznia były, trzeba było zacząć konkretne przygotowania. Jako że kraj jest to baardzo drogi, zdecydowaliśmy się na nocleg pod namiotem. Jeśli namiot, to koniecznie samochód (dojazdy na darmowe kempingi, które jednak najczęściej są poza miejscami gdzie dociera autobus) – zyskaliśmy dodatkowo bardzo wiele na mobilności, rzeczy koniecznej przy tak krótkim czasie pobytu jeśli interesuje nas intensywne zwiedzanie. Auto wynajęliśmy z Budget, płacąc trochę drożej, ale nie musieliśmy dokonywać przedpłaty, której się obawiamy podróżując z nie do końca kartą kredytową ;) (czyli embosowaną debetówką, bez napisów "debit" – takie wydaje np mBank, dawne delfinki, czy GetIn Bank, np promocyjna karta dla kierowców – oczywiście jako że są to karty debetowe to kwotę excess wymaganą przez wypożyczalnię trzeba fizycznie mieć na karcie by była możliwa blokada). Jeśli by bowiem firma odmówiła wypożyczenia auta ze względu na złą kartę płatniczą to przedpłata przepada.. (ten zapis mają prawie wszystkie wypożyczalnie aut). A w Izraelu znaleźliśmy tylko jednego pośrednika który wypożyczał bez kredytówek, ale ceny miał ponad 2 razy wyższe.. Ok, dość o wypożyczaniu aut (aczkolwiek wydaje mi się że taka informacja może być przydatna dla studentów-podróżników), została nam jeszcze jedna kwestia do rozwiązania przy założeniach minimalnego budżetu – jedzenie. Za dużo z Polski nie mogliśmy wziąć, ponieważ 2 małe bagaże podręczne (ach ten Wizz..), gdy zapakuje się do nich namiot, 2 śpiwory, lustrzankę i trochę ubrań, nie pozostawiają za wiele miejsca. Ot kilka rzeczy którymi wypchaliśmy kieszenie kurtek, i postanowienie że pierwsza rzecz którą zrobimy po przylocie to udamy się do taniego hipermarketu by dokupić resztę produktów spożywczych na te kilka dni. Możemy więc ruszać!Dzień 0 PrzylotDo Tel Avivu przylatujemy po 20. Jesteśmy ciekawi jak to będzie z tą kontrolą – niektórzy pisali o kilku godzinnych przesłuchaniach, inni że bez problemu. A u nas było.. ciekawie ;) Niestety rozdzieliliśmy się na chwilę, umówiliśmy że spotkamy się przy kontroli paszportowej. Idę pod kontrolę i nie widzę mej lubej.. Rozglądam się i rozglądam, ale jej nie ma. No ok, może znudziło jej się czekanie i przeszła już. Idę do okienka, 2 pytania (jaki cel - turysta, gdzie śpię – w namiocie, to miłego pobytu życzę) i witamy w Izraelu. Niestety przy baggage claim też jej nie ma (zresztą po co miała by być, z podręcznym jesteśmy tylko), to wyjdę za custom a tam.. nadal nie mogę jej znaleźć.. Już zaniepokojony czekam, czekam, a tu w końcu telefon "Kuba, nie chcą mnie wpuścić!" Co się stało. W tłumie pod kontrolą paszportową musieliśmy jakoś się nie zauważyć, podeszła więc moja partnerka w końcu sama do urzędniczki. A tam taka rozmowa: - W jakim celu – Turystka – Gdzie pani śpi? - W namiocie – W namiocie.. a gdzie ten namiot? – Mój partner ma. - Hmm. A gdzie partner? - Przy innym okienku musi być. - No dobrze, to gdzie pani będzie podróżować? - No Tel Aviv, Jerozolima, Morze Martwe.. nie wiem, szczegóły zna partner. - Aha.. To może pokaże pani chociaż bilet powrotny? - Nie mam, jest w plecaku partnera!" Oczywiście skończyło się na zaproszeniem do "pokoju zwierzeń" ;) A tam, że to poczekamy na pani partnera, niech pani zadzwoni do niego. Tyle że.. ja byłem już poza strefą przylotów! I oczywiście nikt nie chciał mnie wpuścić z powrotem. Tłumaczę całą sytuację gościowi na wyjściu, on że nie przepuści, on jest tylko z ochrony, a nie może nigdzie zadzwonić bo jest sam jeden i nie zejdzie z posterunku. Bym do Turist information się udał. Tam pani że muszę do Internal Affair biura pójść w tej sprawie, na 2 piętro. Idę, a w okienku gdzie powinien ktoś być 24h/dobę.. nikogo nie ma. Czekam, nikt się nie zjawia. Powrót pod TI, zdziwienie że nikogo nie ma, telefon.. i nikt nie odbiera. To żebym na policję się udał, ale.. oni w sumie nie mają swojego biura tylko jakiś wewnętrzny pokoik. No to dzwoni do nich, tam w końcu ktoś stwierdził, że co prawda nie przepuszczą mnie z powrotem, ale zadzwonią do "pokoju zwierzeń". I w końcu po ponad 45 min odzyskałem swoją lepszą połówkę ;) Obiecaliśmy sobie nigdy się już nie rozdzielać przed i przy kontroli paszportowej ;) Dalej już bezproblemowo przy wypożyczeniu, jednak godzina robi się późna. Pierwszym naszym celem był supermarket. Była to sobota, sobota czyli szabas. Na szczęście Tel Aviv aż taki pobożny nie jest, jest cała sieć sklepów (Tiv taam) które są czynne. Wchodzimy do sklepu i szok.. wiedzieliśmy że jest drogo, czytaliśmy o tym dużo, ale zobaczyć te ceny na własne oczy to co innego.. najtańszy bochenek chleba 14nis.. Średnio koło 18-20nis. Po wybraniu kilku produktów płacimy za nie tak ok 4-5 razy drożej niż by wyniosły nas w Polsce (wszystkie rzeczy z kategorii najtańszych – chleb, ketchup, 2 serki topione, nóż, zgrzewka wody mineralnej – ponad 80zł). Mamy zapasy, można ruszać dalej. Było to jednak bardzo ważne by zrobić zakupy jeszcze w Tel Avivie – kierujemy się bowiem do Ein Gedi, nad Morze Martwe, które jest jednym z najdroższych rejonów w droga spokojna – dobrze oznaczona, szeroka, ruch nieduży. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów za Jerozolimą (czyli już na terytorium Autonomii Palestyńskiej, jednak na drodze będącej pod kontrolą Izraela) natykamy się na checkpoint, 2 znudzonych młodziaków z wielkimi karabinami, zaczynają do nas po żydowsku, my odpowiadamy że nie rozumiemy, czy może po angielsku powtórzyć, na co mówią "aa, tourist" i machają ręką by jechać dalej. Taki krótki rytuał odprawimy jeszcze wielokrotnie (przy czym tylko jeszcze jeden raz w samej Palestynie). Dojeżdżamy na parking przy publicznej plaży (w nocy bezpłatny – szlaban jest otwarty) i pośród innych namiotów szybko rozbijamy swój – Żydzi lubią kempingi, namiotów jest naprawdę sporo. Dobrze że mamy śpiwory i termo odzież – w nocy robi się zimno. A my musimy się wyspać – jutro wstajemy przed 5 rano!Dzień 1 Masada – Ein Gedi NP – Ein GediCzemu tak wcześnie? Chcemy bowiem przywitać wschód słońca ze szczytu starożytnej twierdzy Masada, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO :) O samej Masadzie nie będę się rozpisywał, krótko – zbudowana (a raczej rozbudowana) przez króla Heroda (tak, tego króla Judei), niedługo potem stanowiła jeden z ostatnich punktów oporu przed rzymianami. Dla nas miała jednak stanowić świetny punkt widokowy na pustynię Judzką i Morze Martwe! Żeby dostać się na górę przed wschodem słońca trzeba wspiąć się stromą, wąską ścieżką (wstęp od 5:30, idzie się podobno minimum ok 40min, my truchtając doszliśmy w 25min - trochę zaspaliśmy i śpieszyliśmy się bo zaczęliśmy wchodzić o 6, a wschód słońca planowany był na 6:35) – można się zmęczyć! Jako że jest to park narodowy wstęp kosztuje 23nis od osoby dla studenta (wszystkie parki w których byliśmy były w tej cenie) – ale myślę że było warto :D Znacznie spokojniej schodzimy na dół, to nie koniec trekingu na dziś. Następnym naszym punktem na liście jest bowiem park narodowy (oaza) Ein Gedi. Która nas nie rozczarowała. Tam na nas czekały koziorożce nubijskie i góralki syryjskie. No i piękne krajobrazy – udaliśmy się standardową ścieżką – najpierw do wodospad Dawida a potem do znajdującej się nad nim jaskini Dodim. Mimo że był styczeń woda była w sam raz żeby się ochłodzić po wspinaczce krótką kąpielą. Niech nikogo bowiem nie zmyli fakt że wodospad jest niski – by dostać się nad niego trzeba iść mocno na około. Cieszyliśmy się że zrobiliśmy to wcześnie rano, bowiem gdy schodziliśmy na dół naszych uszu dobiegły przeraźliwe ryki.. Tak, to wycieczki szkolne. Z góry wyglądały jak wąż z dołu, będąc przy kilkuset dzieciach trzeba było po prostu uciekać;) Zdziwił nas tylko fakt że były to same dziewczynki, wszystkie w czarnych spódnicach, ale już z górną częścią ubrania takich wędrówkach czas nadszedł na zasłużony relaks w Morzu Martwym. Tu wskazówka praktyczna – niestety parking pod plażą publiczną jest płatny. A pan parkingowy na pytanie czy wie gdzie można zaparkować niedaleko bezpłatnie spojrzał się na nas jak na debili i zapytał "Czy naprawdę sądzicie że odpowiem na takie pytanie? Ja mam dzieci do wykarmienia". Otóż my nie mamy i Wam odpowiemy ;) Zostawcie samochód pod rezerwatem, jest to tylko kawałek, ot, parę minut na piechotę, a miejsca jest pod dostatkiem. Sama plaża tak naprawdę nie jest plażą – strome kamieniste zejście, wejście do wody również po kamieniach, w dodatku z złogami skrystalizowanej soli (uwaga na stopy! Sól tnie skórę nadzwyczaj dobrze ;) ) - ale czy to ważne? Można zobaczyć to piękno krajobrazu i poczuć jedyne i niezapomniane uczucie niezatapialności :D To nieprawda że nie da się leżeć w Morzu Martwym na brzuchu – jest to jednak bardzo trudne, nogi wypycha ci do góry, przez co automatycznie twarz wędruje do wody – co może być niebezpieczne (a już na pewno wielce nieprzyjemne – mi dostała się kropelka wody do nosa jak wbiegałem – piekło mnie i katar miałem przez 40min), nie radzę próbować niedoświadczonym pływakom! Niebezpieczeństw jest na tym terenie zresztą wiele – cały teren jest pełen tzw "sink holes" – obszarów grożących zawaleniem (z powodu wypłukanych pokładów soli) - dlatego też dostępne są jedynie dwie publiczne plaże, spora część Morza Martwego jest zaś odgrodzona drutem kolczastym..Jakkolwiek ciekawa nie była by kąpiel, nie jest to rozrywka na cały dzień (mimo że temperatura sprzyjała – 26 stopni powietrze, woda pewnie niewiele mniej) – ani nie da się poleżeć na plaży (ew w wodzie można ;) ) ani dłuższy kontakt z tak słoną wodą nie jest przyjemny (wydaje się ona oleista). Krótki prysznic, krótki piknik i ruszamy w kierunku naszego dzisiejszego noclegu – kawałka pustyni w okolicy mieściny Tsofar. Po drodze spotykamy pierwszych stopowiczów – których oczywiście zabieramy ze sobą (sami niejeden raz stopowaliśmy, jak tylko mamy możliwość spłacamy nasz dług społeczny ;) ). Jest to dwójka młodych (o ile pamiętam mieli 20-21 lat) żołnierzy, świetna okazja by poznać bliżej mieszkańców tego kraju – już po chwili wypytując ich o wszystko :) Była to pouczające doświadczenie – nasi rozmówcy narzekają na obowiązek służby wojskowej, mówią o tym jakie to nieprzyjemne i wyczerpujące doświadczenie, że oni podobnie jak większość ich znajomych tuż po planują wyjechać z Izraela by zaczerpnąć powietrza i odetchnąć od tej całej polityki, nabrać perspektywy. Pytam się czy na stałe chcą wyjechać, czy źle się tu żyje. Nie, nie na stałe, i nie żyje się źle, tylko politycy starają się narzucić (a czasami wymusić) całemu społeczeństwu określone poglądy. Tak jak w przypadku wycieczek do Polski. Chłopaki osobiście się od takowej wymigali, ale uważają je za bezsens co potwierdzają opinie ich znajomych którzy w Polsce byli – rano młodzież odwiedza obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, a wieczorem baluje w Krakowie korzystając z taniego alkoholu. Gdzie tu miejsce na pamięć, na zadumę? Tego nie da się wymusić. Zadaje wtedy nieco nurtujące mnie pytanie, mianowicie jak postrzegana jest Polska i Polacy w Izraelu, czy tak jak czasem możemy przeczytań w niektórych amerykańskich dziennikach mówi się o polskich obozach koncentracyjnych? Młodzieńcy zaprzeczają – mówią że w Izraelu ludzie doskonale znają historię, i nikt tak nie uważa – Polaków raczej darzą sympatią, choć kojarzy im się Polska głównie z tragedią ich narodu. Po chwili stwierdzamy że tematyka naszych rozmów stała się nieco przyciężka, więc pytają nas o plany w Izraelu, po których opisaniu stwierdzają – wow, i to w 5 dni? Nic Wam do dodania nie mamy, zobaczycie najciekawsze miejsca – północ jest zbyt podobna do Europy by była ciekawa (moi rozmówcy podróżowali po zachodniej europie na stopowej wycieczce). Co do stopowania – mówią że nadal jest popularne, ale już ludzie w Izraelu nie chcą tak chętnie brać. I że ogólnie zauważają taką zależność – im kto biedniejszy, tym chętniej pomaga ;) Coś w tym jest.. Wysadzamy chłopaków w Tsofar, a sami kawałek dalej zjeżdżamy w piaszczystą drogę która nas prowadzi do naszego kempingu, czyli.. niczym nie wyróżniającego się kawałka pustyni (już pustyni Negev). Gdyby nie tablica informująca że to tu, ciężko było by dojść do wniosku że to kemping. Tablica ta ostrzegła nas również przed skorpionami i wężami ;) Po długim dniu jeszcze przed zmrokiem (przed 17!) z łatwością 2 – Park Timna – Eilat – Czerwony kanionNasz dzień zaczyna się zanim poprzedni zdążył się skończyć.. Tuż po pierwszej w nocy budzi nas zimno. A jesteśmy w namiocie (standardowy T2 z decathlonu), w śpiworach, z termo bielizną, i w bluzie. W dodatku wicher miota połami naszego namiotu na prawo i lewo, hałas też nie pomaga w zaśnięciu. Szybko się ubieramy w co tylko nam zostało (dodatkowa bluza i kurtka). Jednak wytrzymujemy tak jedynie do ok 4 rano. Jest przeraźliwe zimno. Co prawda mój śpiwór jest malutki, ale lipny jeśli chodzi o zdolności termoizolacyjne (S15 ultralight, też z decathlonu) - ma limit cieplny 11 stopni. Jednak śpiwór mojej drugiej połówki ma limit 0 stopni i też jest jej za zimno.. Szybka decyzja, idziemy spędzić resztę nocy w samochodzie. Na krótko odpalamy ogrzewanie, po 10 minutach robi się ciepło, wyłączamy silnik i dosypiamy resztę nocy już spokojnie. I tu uwaga dla wszystkich – tak, w Izraelu jest ciepło, nawet w zimie, ale na pewno czytaliście w niejednej książce podróżniczej/przygodowej że pustynie mają to do siebie że w dzień panuje upał, a w nocy jest okrutnie zimno – otóż sprawdziliśmy empirycznie, to prawda ;) Nie piszcie się na nocleg na pustyni w namiocie w zimie jeśli nie macie naprawdę dobrego sprzętu. W nocy było ok 0, taki sen to żadna przyjemność. Jeśli jeszcze raz byśmy planowali wycieczkę nie powtórzyli byśmy tego błędu (pojechali byśmy ze względów finansowych nadal pod namiot, ale nie w styczniu).Dalsza część dnia jest jednak duużo przyjemniejsza. Odwiedzamy park krajobrazowy Timna – nie jest on parkiem narodowym, więc niestety cenę za wejście ma sporo wyższą – 40nis dla studenta. Ale krajobrazy rzeczywiście są świetne. Różnego rodzaju formacje skalne poddane działaniu erozji podobają nam się bardzo. Park jest ogromny, dlatego jego zwiedzanie jest możliwe tylko dla osób zmotoryzowanych. Podjeżdża się kawałek autem, zwiedza na piechotę dany obszar, po czym jedzie dalej. Całość spokojnie starcza na kilka godzin. Usatysfakcjonowani możemy ruszyć w kierunku Morza Czerwonego. Naszym celem oczywiście jest Eilat, a dokładnie znajdująca się tam rafa koralowa. Kolejny park narodowy, kolejne 23nis. Niestety pogoda przestała nam sprzyjać, jest pochmurnie i wietrznie, 18 stopni maximum. Po tak spędzonej nocy ;) woda nie zachęca do wejścia, nie przyjechaliśmy jednak się na nią popatrzeć, tylko posnorklować! (w naszym mocno ograniczonym bagażu zawsze znajdzie się miejsce na maskę i fajkę :) ) Woda zimna, ale było warto! Same korale nie są w najlepszym stanie, ale ilość i kolory ryb rafowych aż nadto to kompensują :) Jeśli ktoś nie był nigdy na żadnej rafie na pewno nie będzie zawiedziony, a i bywalcy mają na co sobie popatrzeć (marząc o kolejnych nurkowaniach). Niestety akumulator od aparatu do zdjęć podwodnych postanowił wybrać sobie odpowiedni moment na odmówienie posłuszeństwa, dlatego zdjęcia mało i wyszły nie najlepsze.. (jest to zamiennik oryginalnej baterii, i czasami mimo że w pełni naładowany jest odczytywany przez aparat jako pusty :/ muszę go wymienić)Szybki prysznic i ruszamy dalej. Najpierw krótkie uzupełnienie zapasów o chleb i serek topiony, potem zahaczamy o stację benzynową (i dobrze! Przy granicy Egipskiej ceny paliwa są ponad 1nis tańsze za jeden litr! A normalna cena 7,48 pozostawia wiele do życzenia :/) i jedziemy do Czerwonego kanionu. Nie jest to miejsce szeroko znane, w LP jest tylko jednozdaniowa wzmianka o nim, a było to jedno z najładniejszych miejsc w Izraelu jakie widzieliśmy! Szkoda tylko że byliśmy tuż przed zmrokiem, było już dość ciemno. Mała wskazówka jak tam trafić (ciężko znaleźć to info) – 19km za ostatnim rondem w Eilacie jadąc drogą 12 po prawej stronie będzie mała tabliczka – należy skręcić w prawo w pustynną drogę i jechać nią ok 1,5km i jesteśmy na miejscu. Są możliwe dwie trasy (kółka), jedna krótka, do zrobienia w 45min, druga na o ile pamiętam możemy jechać do miejsca naszego kolejnego noclegu – na skrawek pustyni pod Mitzpe Ramon, gdzie powinien znajdować się kemping. Zanim tam docieramy, mijamy kolejny checkpoint (znany już Wam krótki rytuał się odbywa), po czym stojącą na awaryjnych ciężarówkę wojskową – z pobocza macha nam młoda dziewczyna w mundurze wojskowym byśmy się zatrzymali. Co oczywiście robimy i pytamy się jak możemy pomóc. Mówi że zepsuła im się ciężarówka, jest ciemno i zimno, a oni czekają już 5h na pomoc z bazy. Czy nie mamy jakiegoś jedzenia, czegokolwiek bo robią się już strasznie głodni ;) Choć nasze zapasy też są szczupłe (a ciarki przechodzą na myśl o koszcie ich uzupełnienia ;) ) oddajemy chleb, marmoladę z zapasów z Polski i butelkę wody mineralnej przepraszając że nie mamy więcej - dziewczyna jest prze szczęśliwa, dziękuje i mówi że oni zjedzą wszystko, są w końcu w wojsku, marmolada nada się w sam raz ;) Jedziemy dalej, docieramy do punktu oznaczonego na naszej mapie jako kemping, ale.. nic tam nie ma, nawet tabliczki że to nic to właściwe miejsce. No trudno, możemy spać i w niewłaściwym ;) Tego wieczoru nie bawimy się w żadne rozbijanie namiotu, już wiemy że nie wytrzymali byśmy z zimna, śpimy w samochodzie. W ciągu nocy musieliśmy 2 razy odpalać na kilkanaście minut ogrzewanie..Dzień 3 - Mitzpe Ramon – Ein Avdat – Beit GuvrinDzień zaczynamy od spaceru po największym kraterze świata – kraterze Ramon. Który kraterem tak naprawdę nie jest, przynajmniej jeśli chodzi o język polski – my bowiem nazywamy tak zagłębienia w terenie powstałe w wyniku uderzenia meteorytu bądź działalności wulkanicznej, tu zaś mamy do czynienia z działaniem erozji – mowa więc o Machtesh, unikalnej dla Izraela formacji geologicznej. Jak zwał tak zwał, krajobraz jest księżycowy. My na miejsce startu spaceru (nie wyobrażamy sobie dnia na wycieczce bez odrobiny ruchu) wybraliśmy HaMinsara, gdzie można spotkać charakterystyczne skalne słupy. To nie kostka brukowa ;) Powiedzmy sobie szczerze – spacer we wnętrzu krateru fajny, ale widoki z góry, z miasteczka są dużo lepsze. Tu też spotkaliśmy wycieczkę Żydów, ale dość specyficzną. Otóż kilkunastu młodych ludzi (też dziewczyny) w cywilnych ubraniach chodziło podziwiać widoki z karabinami ;) Ciekawie to wyglądało, nie czuć jednak było żadnego zagrożenia, ot taki mają klimat, że sparafrazuje słynne ostatnimi czasy słowa ;) Ruszamy dalej, zobaczyć tym razem bardziej znany kanion, Ein Avdat. Tu mała przestroga – są 2 parki narodowe o tej nazwie! Park Avdat to miejsce archeologicznych wykopalisk, znajduje się kilka kilometrów wcześniej jadąc od strony Ramon, dalej dopiero jest park Ein Avdat, ten z interesującym nas kanionem ;) Najpierw jest parking przy punkcie widokowym z góry kanionu (niestety z jakiś powodów ścieżka którą można by pieszo zejść na dół jest zamknięta). Widok z góry ok, spotkaliśmy tam też kolejne stado koziorożców. Jednak naprawdę ładnie jest w samym kanionie - trzeba użyć drugiego wejścia do parku, znajdującego się dalej, tuż przed miejscowością Sde Boker. Tu widoki są zdecydowanie lepsze. Kolejne dobrze wydane 23nis ;) Nasyciliśmy się widokami, no to w drogę. Tuż przy wyjeździe z Sbe Boker na oko 80 letnia pani łapie stopa, jednak po krótkiej rozmowie na migi ustalamy że nie chce jechać w tą stronę co my. Trudno, tym razem nie pomożemy :) Co jakiś czas po drodze (już od Eilatu) mijamy tablice ostrzegające nas przed dzikimi wielbłądami, niestety żadnych nie spotkaliśmy. Kolejny checkpoint, i kolejni stopowicze ;) Tym razem przygarniamy 3 gości, którzy odzywają się do nas.. po rusku. Trafiamy na 2 Ukraińców i 1 Rosjanina, którzy co dopiero (przed kilkoma tygodniami) przeprowadzili się do Izraela. Przeprowadzili się z rodzinami, rząd umieścił ich w jednej wiosce dla imigrantów, gdzie się poznali. Języka żydowskiego dopiero się uczą, nie mają jednak większego problemu z dogadaniem się bo w Izraelu jest spora grupa osób ze wschodu. Mówią że przeprowadzili się z różnych powodów (Ukraińcy – z powodu zamieszek i złej sytuacji w kraju, Rosjanin z powodów religijnych), nie czują się związani z państwem Izrael, po prostu mieli możliwość przyjechania tu ze względu na pochodzenie, chcą poprawić sobie życie. Podwozimy ich do Be'er Sheva, pierwszego większego miasta które widzimy (za dnia). Uff, czyli jednak jest jakieś życie w Izraelu ;) Tu kończą się też pustynne klimaty, zaczyna się bardziej nam znany krajobraz. Wśród pól i łąk których nie powstydziła by się Polska (tylko wyskakujące co jakiś czas palmy są mylące) dojeżdżamy do parku narodowego Beit Guvrin. Jest to chyba mało znane miejsce wśród turystów, a szkoda. Park ten bowiem obejmuje wapienne wzgórza pośród których znajdują się setki wykopanych jaskiń, zamieszkiwanych w starożytności (najstarsza sprzed 1400 roku BC). O miejscu tym (Maresha) można znaleźć wzmianki już w Biblii. Mimo że nie jesteśmy fanami wykopalisk, to miejsce jest po prostu piękne. Godne zakończenie fajnego dnia, jedziemy pod Jerozolimę, tuż obok miasteczka Ora, znaleźć nasz kemping. Będąc już na miejscu przechodzimy chwilę zwątpienia, jedziemy bowiem przez te góry, i jedziemy, a tu nadal nie ma wjazdu do naszego parku. Dopiero wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca znajdujemy nasz las, z miejscem pod namiot i źródłem wody. I znów próbujemy przespać się w namiocie, jednak w górach pod Jerozolimą jest nadal zimno, kończymy nasz sen zatem w samochodzie ;)CDNDzień 4 Jerozolima – Betlejem – St. George MonasteryTego dnia mamy duużo do zobaczenia, wstajemy więc skoro świt. Dziś bowiem nadszedł czas na zwiedzanie Jerozolimy. Trochę obawiałem się tego miasta, a dokładniej parkowania w nim. Ciężko bowiem znaleźć informacje o darmowych parkingach (większość stron wręcz twierdzi że takich nie ma w centrum), jednak tu na etapie planowania z pomocą przyszli forumowicze :) Skorzystaliśmy z świetnego miejsca pod Górą Oliwną, dokładnie w miejscu o tych współrzędnych – – jest tam kilka zatoczek gdzie można zaparkować. Myślę że tu warto rozwinąć trochę temat parkowania. Miejsca parkingowe w Izraelu są dobrze oznaczone znakami poziomymi. Jeśli krawężnik jest pomalowany w czerwono-białe pasy – nie można tam parkować; w niebiesko-białe pasy – można, ale parking jest płatny (nawet chodź byśmy nie widzieli żadnego parkometru – czasem wymagana jest karta parkingowa); jeśli natomiast krawężnik jest szary – oto nasze miejsce, można parkować za darmo. Zaczynamy nasz spacer. Już na pierwszy rzut oka Jerozolima robi wrażenie – jest położona na wzgórzach, co jest bardzo malownicze Idąc od samochodu w kierunku starego miasta wypatrzyliśmy jeszcze lepszą miejscówkę do parkowania, może Wam się przyda – – gdzieś mniej więcej tu znajduje się pojedyncza zatoczka – bliżej starego miasta się nie da! Zwiedzanie zaczęliśmy od terenu dawnej Świątyni Salomona. W większości zajętego przez miejsca święte dla muzułmanów – meczety Kopuła na Skale i Al-Aksa. Kopułą na Skale, co to za nazwa? Otóż wznosi się ona na Skale przez duże S – miejscu na którym Abraham miał chcieć złożyć w ofierze swojego syna Ismaela/Izaaka (według Koranu vs Biblii), miejsce z którego Mahomet miał dostąpić wniebowstąpienia (nie zapomnijmy jeszcze o Jakubie i jego drabinie). Modlitwy jednak odbywają się w znajdującej się tuż obok Al-Aksie. Nic dziwnego że jest to trzecie najświętsze miejsce dla Islamu. Wszędzie wokół można napotkać grupy ludzi studiujących Koran. Wyjątkowość tego miejsca jest tym większa że jest ono święte również dla Żydów. A to właśnie z powodu Pierwszej Świątyni która się tu znajdowała (miejsce przechowywania Arki Przymierza) i wspomnianego wcześniej Abrahama. Żydzi modlą się jednak przy słynnej Zachodniej Ścianie (stanowi ona teoretycznie ostatnią pozostałość po Świątyni Salomona), potocznie znanej w Polsce jako Ściana Płaczu (z powodu opłakiwania zburzenia Świątyni Jerozolimskiej). Widok modlących się osób jest wart zapamiętania. Idziemy dalej. Po drodze wchodzimy na dachy Jerozolimy, z których co prawda widok miasta nie jest najlepszy, ale których widok jest strasznie klimatyczny. Ortodoksyjni Żydzi ubrani na czarno, z pejsami i w kapeluszach, przemierzający dachy szybkim krokiem w pogoni za swoimi sprawami – magia. My jednak też musimy pójść już w kierunku naszych spraw. Jerozolima jest niesamowitym miastem właśnie ze względu na znaczenie jakie ma dla wszystkich trzech wielkich religii monoteistycznych. Także dla naszej, chrześcijaństwa. Każdy bowiem wie że to tu znajduje się Grób Pański. Zanim tam trafimy gubimy się w uliczkach starego miasta – zahaczamy o dzielnicę ormiańską (z zewnątrz oglądamy cytadelę Dawida), po czym staramy się na skróty dojść do Bazyliki, co kończy się na zwiedzeniu zdecydowanie nieturystycznych fragmentów starówki ;) po jakimś czasie wychodzimy gdzie trzeba. Byłem przygotowany na spotkanie z niezwykle sakralną atmosferą tego miejsca, natomiast zderzyłem się z profanum. Gdzie pielgrzymi, gdzie uniesienie i wyjątkowość chwili? Nie ma. Wchodząc przez bazar ledwo zauważamy że docieramy do bazyliki. Przed stoi stado „przewodników”, tylko czyhających na klienta. W środku zaś jeszcze gorzej – grupy turystów cykających zapamiętale fotki. Smutne. My mimo to postanawiamy nie rezygnować, chcemy się udać do kolejnego ważnego religijnego miejsca – do Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Ten liczący 1500 lat kościół zbudowany jest na miejscu uznawanym za miejsce narodzin Jezusa Chrystusa. Znajduje się on na terenie Autonomii Palestyńskiej. Choć przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie mieć w poważaniu zakazu z wypożyczalni wjeżdżania na terytorium Palestyny, zdecydowaliśmy się w końcu złapać busik z dworca arabskiego. Jadąc w stronę Palestyny po drodze mijamy wielkie mury, które jednak są co chwila poprzerywane wolną przestrzenią. Sam checkpoint zaś jest symboliczny. Wjazdu nie kontroluje nikt, wyjazdu kilku żołnierzy, nie zauważyliśmy by ktokolwiek robił komukolwiek problemy z wjechaniem na terytorium Izraela (o tym jednak za chwilę). Nie dopatrujemy się w tym żadnej logiki, zwłaszcza że w samej Jerozolimie ludność Palestyńska i Żydowska jest tak wymieszana że trudno powiedzieć kto jest kim, wszyscy swobodnie się wszędzie przemieszczają, i ciężko powiedzieć gdzie się zaczyna jedno państwo a gdzie drugie. Może uliczki robią się nieco ciaśniejsze. Może trochę więcej osób nosi Taqiyah (chyba tak nazywają się te okrągłe czapki noszone przez religijnych Muzułmanów). I tyle. Wysiadamy na końcowym przystanku i od razu jesteśmy atakowani przez taksówkarzy którzy twierdzą że zaraz odjeżdża ostatni autobus powrotny, i jeśli chcemy zdążyć odwiedzić bazylikę to musimy wziąć taksę :D dziękujemy, do ściem które słyszeliśmy w Indiach czy Indonezji trochę im jeszcze brakuje. Skręcamy w pierwszą ulicę w lewo i po ok 10 min jesteśmy. I znów wrażenie przygnębiające. Nie odnajdujemy w tym miejscu żadnej świętości.. No trudno, chwile kręcimy się po centrum Betlejem, zaglądając w boczne uliczki, ale że nie widzimy nic ciekawego ot bazary jak wszędzie, wracamy z powrotem. Wracając przejeżdżamy przez checkpoint. Część osób zostaje w autobusie, część wychodzi, nie wiemy zbytni o co chodzi, ale kierowca mówi nam by zostać w środku. Wchodzi dwóch żołnierzy, bardzo pobieżnie sprawdzają dokumenty (sekunda dla lokalsów, turystom patrzą tylko na okładki paszportów). Na zewnątrz z osobami które wysiadły trwa to samo. Przy nas się żołnierze zatrzymują, zainteresował ich plecak młodego Palestyńczyka który przed chwilą wyszedł a siedział obok. Wydaje im się za ciężki, otwierają go. A w środku mnóstwo rzeczy na handle. Odwracają się do nas i mówią „Widzicie jacy oni sprytni są? Ma niedozwolone ilości towaru. Dlatego wysiadają z autobusu. Żeby nie być przy swoim bagażu. Jak byśmy się spytali czyj to plecak to żaden by się nie przyznał. Szkoda czasu” Po czym zostawiają go na miejscu. Taka to sroga kontrola czeka na wszystkich..Po dotarciu z powrotem dziwimy się wczesnej godzinie – wszystko poszło nam nadzwyczaj sprawnie, przespacerujemy się więc do dzielnicy Me'a Shearim i odwiedzimy Mahane Yehuda Market, w dwie strony powinien to być spacerek ok 4km – powinien być gdybym sprawdził mapę – wydawało mi się że doskonale zapamiętałem drogę (prosto wzdłuż torów tramwajowych), więc nad czym się tu zastanawiać. Ano tramwaje jeżdżą w dwie strony – my poszliśmy w tą niewłaściwą ;) Zwiedzone przez nas tereny Jerozolimy nie odznaczały się niczym specjalnym :P odpuszczamy sobie więc dalsze poszukiwania, wracamy do samochodu. Idziemy przez stare miasto, Drogą Krzyżową, na Górę Oliwną. Kolejny zawód – o tym gdzie Droga przebiega informują rzadkie i nie rzucające się w oczy tabliczki, gdyby nie wiedzieć czego się szuka można by łatwo ją pominąć.. Na szczęście sama Góra spełniła nasze oczekiwania. Znów jest magicznie, zarówno panorama jak i cmentarz robią wielkie wrażenie. Tyle że.. do zmroku wciąż daleko. Postanawiamy więc odwiedzić miejsce które mieliśmy odwiedzić z rana w dniu jutrzejszym, bierzemy samochód i jedziemy do klasztoru świętego Jerzego, który znajduje się kilkanaście kilometrów od Jerycha, na terytorium Palestyny. Gdybyśmy nie wiedzieli tego z mapy, nie zauważylibyśmy tego (zero checkpointów, żadnych granic). To jest właśnie powód dlaczego tym razem pojechaliśmy samochodem (i dlaczego jakbyśmy mieli zostać dłużej nie balibyśmy się już podróży autem po Palestynie). Czemu jednak chcieliśmy odwiedzić ten konkretny monastyr? Myślę że to zdjęcie Wam wszystko wyjaśni :) Ten prawosławny klasztor wzniesiony został w XIX wieku, jednak mnisi zamieszkiwali to miejsce znacznie wcześniej. Obecnie jest ich całych trzech. Jeszcze do niedawna bardzo ciężko było dotrzeć w to miejsce, teraz prowadzi tam piękna równa droga asfaltowa. Do samego klasztoru już nie wejdziemy (wejście jest możliwe tylko do 13), jednak i tak schodzimy na dół krętą drogą spod parkingu – chcemy przyjrzeć się mu z bliska. Towarzyszył nam w tej wędrówce młody Palestyńczyk na osiołku, był przekonamy że schodząc zmęczymy się i w drodze powrotnej skorzystamy z jego usług (a raczej jego osła) :P Z usług nie skorzystaliśmy, za to skorzystaliśmy z rozmowy. Z początku starał się nas zagiąć wiadomościami o klasztorze i dziwił się że wszystko już wiemy (staram się zawsze przygotowywać dokładnie ;) ). Czegoś się jednak dowiedzieliśmy od niego - że do monastyru świętego Saby (Mar Saba), który wydawał nam się najładniejszą ze wszystkich zagubionych wśród skalnych klifów świątyń, a do którego nie wybraliśmy się ze względu na liczne opisy że nie da się inaczej dotrzeć niż taksówką, najlepiej taką 4x4 – da się dotrzeć bez problemu wypożyczoną osobówką. Od niedawna też jest tam dobra droga. Szkoda że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej. Potem rozmowa przeszła na tematy bardziej „metafizyczne” - wypytywał nas o wrażenia z Izraela/Palestyny itd. Po opisaniu ich, zgodził się z nami w 100% - „A straszą Was że wojna, że Palestyńczycy to terroryści. Widzicie? W Palestynie nie ma zabijania ani bomb. Palestyńczycy są jak wszyscy ludzie, dobrzy i źli, tak samo jak wszędzie. Nie ma potrzeby by była wojna, by była nienawiść, możemy żyć obok siebie, Żydzi w pokoju z Palestyńczykami. Tylko jak to zrobić? Nikt nie wymyślił jeszcze tego od tylu lat”. Myślę że to najlepiej streszcza cały konflikt. Żegnamy się i wracamy w nasze góry na kemping. Docieramy już po zmroku. To był długi dzień, najdłuższy z dotychczasowych. Dlatego też zmieniamy nasze plany na jutrzejszy dzień. Tymczasem pora 5 – i ostatni – Tel Aviv i powrót do domuJak wspominałem wcześniej mieliśmy inne plany na ten dzień, dużo ambitniejsze, ale ile można gnać ;) Dlatego ten dzień przeznaczamy na chillout, wstajemy późno, nie śpieszymy się, no i w zasadzie nie mamy zamiaru nic zobaczyć. Jedziemy do Tel Avivu, a dokładniej do starej Jaffy. Parkujemy zgodnie z wskazówkami z forum w tym oto bezpłatnym miejscu Krótko – jest ładnie, ale spodziewaliśmy się nieco bardziej klimatycznego miasteczka/portu. Choć ma swoje miłe akcenty. Wizy typu D pozwalają na przebywanie w innych krajach strefy Schengen przez 90 dni w każdym 180-dniowym okresie. Oznacza to, że możesz przebywać legalnie w strefie Schengen, wyłącznie jeśli w okresie ostatnich 180 dni Twój pobyt w krajach strefy nie przekroczył 90 dni. Do zorganizowania wycieczki do Izraela skłoniła nas bardzo dobra oferta cenowa biletów lotniczych naszego narodowego przewoźnika oraz wiosenna tęsknota za słońcem. Wybraliśmy termin na początku marca, optymalny pod względem warunków pogodowych na zwiedzanie, trekking i krótkie plażowanie. Przy wyborze terminu lotu warto pamiętać, że w Izraelu od piątkowego zachodu słońca do sobotniego zachodu panuje szabas. W praktyce oznacza to, że nie działa żadna komunikacja, nie jeżdżą pociągi ani autobusy, a jedynym środkiem transportu, którym można dojechać na lotnisko bądź się z niego wydostać jest taksówka należąca do wyznawców innych religii niż Judaizm. Cena pokonania około 20 kilometrowej trasy z centrum Tel-Avivu na lotnisko, bądź w odwrotną stronę to około 150 ILS (Szekli) czyli 150 PLN. Wiele linii lotniczych oferuje bardzo niskie ceny biletów na sobotnie loty, ale pamiętajmy, że tego dnia nie uda się skorzystać z komunikacji publicznej. Przed wyjazdem do Izraela dobrze jest zaplanować szczegółowo pobyt, zwłaszcza jeżeli chcemy odwiedzić wiele miejsc w ciągu kilku dni. Nam udało się zobaczyć Jerozolimę, rezerwat En Gedi, Ein Bokek nad Morzem Martwym, twierdzę Masada, Arad, Park Narodowy Bet Guvrin oraz Tel-Aviv. Na lotnisku Ben Guriona w Tel-Avivie wylądowaliśmy w niedzielny poranek. Bezpośrednio z lotniska do Jerozolimy można dojechać szybkim pociągiem kursującym co 30 minut. Podróż do stacji Yitzhak Navon w Jerozolimie zajmuje około 20 minut i kosztuje około 20 ILS. Ze stacji Yitzhak Navon odjeżdżają tramwaje i autobusy, którymi można dojechać do dowolnej części miasta. Jerozolima Na zwiedzanie Jerozolimy przeznaczyliśmy dwa dni. Dysponując tak małą ilością czasu skupiliśmy się na najważniejszych miejscach Starego Miasta – które podzielone jest na cztery dzielnice: chrześcijańską, muzułmańską, żydowską i ormiańską. Pomiędzy dzielnicami można przemieszczać się bez większych ograniczeń, przed wejściem do dzielnicy żydowskiej trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa, podobnie wychodząc. Czasami w punktach kontroli tworzą się kolejki, więc planując wizytę w miejscu, które ma ograniczone godziny otwarcia, trzeba zaplanować przynajmniej pół godziny zapasu. Na pewno miejscem, które warto odwiedzić choć wejście do niego nie jest proste, jest Wzgórze Świątynne. Jedyne wejście dla zwiedzających niebędących muzułmanami znajduje się od strony Bramy Gnojnej, po rampie, po przejściu kontroli bezpieczeństwa. Wejście możliwe jest tylko w godzinach – oraz od poniedziałku do czwartku. Do wnętrza meczetów mogą wejść tylko muzułmanie. Ściana płaczu, z prawej rampa dla wchodzących na Wzgórze Świątynne. Na wzgórzu znajduje się święte miejsce dla muzułmanów: Kopuła na Skale – widoczna z każdego punktu miasta. Kopuła na Skale W dzielnicy chrześcijańskiej najważniejszym miejscem, jest Bazylika Grobu Świętego – należąca aż do sześciu wyznań chrześcijańskich, do kościoła rzymskokatolickiego, grekokatolickiego, ormiańskiego, syryjskiego, koptyjskiego i abisyńskiego. Mimo że to najważniejsza świątynia chrześcijaństwa, nie jest łatwo odnaleźć w plątaninie uliczek starego miasta drogę do niej prowadzącą. Otwarta jest od 5:00 do 21:00, a wejście jest darmowe. Do wewnętrznej Kaplicy Grobu Pańskiego obowiązuje kolejka, której unikniemy przychodząc tu albo bardzo wcześnie rano, albo późnym wieczorem. Jeśli pojawimy się o świcie (ok. 4:30), to nagrodą za wczesne wstawanie będzie możliwość uczestniczenia w ceremonii otwarcia Bazyliki Grobu. Kluczami do niej opiekują się od wieków dwie muzułmańskie rodziny – Judeh i Nuseibeh. Rodzina Judeh przechowuje klucz, a Nuseibeh odpowiada za otwieranie i zamykanie za jego pomocą bramy. Wokół Bazyliki Grobu od wieków toczą się spory pomiędzy religiami o prawo własności. W XIX wieku przedstawiciele religii roszczących sobie prawo do tego miejsca porozumieli się i określili zasadę niezmiennego stanu rzeczy „Status Quo”. W praktyce oznacza to, że na wszelkie zmiany w obrębie świątyni muszą zgodzić się przedstawiciele wszystkich religii. Symbolem „Status Quo” stała się tzw. „Święta drabina” postawiona na gzymsie najprawdopodobniej w połowie XIX wieku, być może przez kogoś, kto chciał umyć okna. Jej przestawienie wymagałoby zgody przedstawicieli wszystkich religii, więc drabina stoi do dziś. Święta drabina Warto też spojrzeć na Jerozolimę z innej perspektywy i wybrać się na spacer po murach miejskich, wejście znajduje się przy bramie Jaffa – bilety kosztują 16 NIS. Na mury miejskie wchodzić można do godziny 16. Z wysokości możemy też popodglądać normalne życie, które toczy się wewnątrz murów,. W świętym mieście też suszy się pranie, a dzieci grają w piłkę na przerwie w szkole. Jeżeli zgłodniejemy to stare miasto oferuje mnóstwo miejsc, gdzie można zjeść w tradycyjnym stylu i zamówić choćby hummus z sałatką, piklami i chlebkiem pita. Hummus Wielbiciele sieciówek też znajdą coś dla siebie, ale w lekko odmienionej formie. Jak zwykle najwięcej przyjemności daje celowe zagubienie się w plątaninie uliczek i straganów oferujących wszystkie możliwe dobra i usługi. Jerozolima Wieczorem wybraliśmy się na punkt widokowy, położony niedaleko Wzgórza Oliwnego – łatwo do niego dotrzeć komunikacją miejską kierując się do Hotelu Seven Arches. Mozna na przykład pojechać autobusem 255 odjeżdżającym z przystanku Sultan Sulliman Terminal, który znajduje się blisko Bramy Damasceńskiej. Przejazd trwa kilkanaście minut, a autobus wwozi nas wysoko ponad miasto. Widok jest fantastyczny, zwłaszcza o zachodzie słońca. Wielkie wrażenie robią tysiące nagrobków pokrywające zbocza góry. Chrześcijanie, muzułmanie i żydzi wierzą, że to właśnie tutaj nastąpi Dzień Sądu Ostatecznego, a przez Dolinę Cedronu, położoną pomiędzy Górą Oliwną a Wzgórzem Świątynnym, przejdzie Mesjasz zabierając ze sobą zmartwychwstających zmarłych. Wszyscy, których na to stać, chcą być pochowani jak najbliżej tego miejsca. Znajduje się tu około 180 tysięcy grobów. Dziś pojedyncze miejsce na tym cmentarzysku kosztuje około miliona dolarów. Widok na Izrael Mimo że w ciągu dnia panowała bardzo przyjemna temperatura około 20 stopni, wraz z nastaniem zmroku gwałtownie się ochładza, dlatego przydatnym wyposażeniem jest ciepła bluza, ewentualnie kurtka przeciwdeszczowa. Jeszcze rzut oka na miasto i szybki powrót do hotelu. Przez cmentarzysko prowadzi ścieżka wprost pod mury. Oferuje ona bardzo ładne widoki, ale my tym razem wybieramy transport zbiorowy. W stronę rezerwatu En Gedi Przez kolejne dni będziemy przemieszczać się po Izraelu wypożyczonym samochodem. Wypożyczenie małego samochodu na cztery dni (z opcją zwrotu w innym mieście) to koszt 500 NIS. Z Jerozolimy wyruszyliśmy w stronę oazy i rezerwatu En Gedi najpierw drogą nr 1, a później brzegiem Morza Martwego drogą nr 90. Przed wyjazdem do Izraela pobraliśmy mapki tej okolicy do korzystania offline. Warto pamiętać, że koszt transmisji danych w Izraelu jest dość wysoki. Z Jerozolimy położonej na 580 m w ciągu godziny zjechaliśmy do najniższego punktu na ziemi, Kibucu Beit HaArava położonego 394 m poniżej poziomu morza. Krajobraz zmienił się na pustynny, a w oddali pojawiło się Morze Martwe. En Gedi Po kilkunastu minutach podróży drogą nr 90 dotarliśmy do oazy i rezerwatu En Gedi. Jest to bardzo ciekawe miejsce oferujące możliwość odbycia krótkiego trekkingu, albo całodniowej wycieczki do punktów widokowych. Wszystkie informacje dotyczące godzin otwarcia, cen oraz proponowanych tras można znaleźć na oficjalnej stronie Izraelskich Parków Narodowych. Wybraliśmy najpopularniejszą trasę z parkingu przy kasach do Wodospadu Dawida. Z tego powodu, że rezerwat okazał się bardzo interesujący i okalające wodospad wzgórza bardzo kusiły, wybraliśmy się jeszcze na krótki trekking. Szlaki nie są trudne technicznie, ale kamieniste, dlatego najlepsze na te warunki okazały się buty trekkingowe. Jeśli chcemy połączyć trekking z brodzeniem w wodospadach, wtedy nieodzowne będą, sprawdzone w takich warunkach sandały sportowe. Do brodzenia w wodzie idealnie sprawdziły się sandały trekkingowe Ścieżki są dobrze oznaczone, a w punkcie informacyjnym dostępne są mapki, więc poruszanie się po rezerwacie i planowanie tras nie powinno sprawić problemu. Atrakcją rezerwatu, zwłaszcza dla najmłodszych są góralki skalne, żyjące w zaroślach okalających wodospady. Przyzwyczaiły się do turystów i chętnie pozują do zdjęć Arad Kolejny przystanek na trasie to Arad – niczym niewyróżniające się miasto pośrodku pustyni Negew. Na pewno można tu znaleźć nocleg tańszy niż nad brzegiem Morza Martwego i niewiele poza tym. Zaletą nocowania w Aradzie jest bliskość twierdzy Masada, do której można dojechać drogą 3199 – przez Pustynię Negew. Jadąc warto się rozglądać, bo można wypatrzeć stado dzikich wielbłądów w kolorze całkowicie zlewającym się z tłem. Masada Twierdza Masada to starożytna forteca, symbol żydowskiego oporu wobec najeźdźców, odpowiednik polskiego Westerplatte. Rzymianie oblegali Masadę od jesieni roku 72 do 1 maja roku 73. Początkowo chcieli wziąć miasto głodem, ale ta taktyka nie sprawdzała się. Wykorzystując pracę jeńców usypali więc olbrzymią rampę z ziemi, wciągnęli po niej machinę oblężniczą, która naruszyła mury. W obliczu klęski obrońcy miasta popełnili zbiorowe samobójstwo. Właśnie po tej rzymskiej rampie możemy dziś w najłatwiejszy sposób pieszo zdobyć twierdzę Masada w około 20 minut. Dostępna jest również bardziej wymagająca trasa od strony Morza Martwego, tak zwaną „wężową ścieżką”. Czas podejścia z tej strony to około 45 minut do godziny. W upale trzeba zabrać zapas wody – przyda się butelka z filtrem. Na twierdzę można też wjechać kolejką linową za 76 NIS. Na pewno warto odwiedzić to miejsce ze względu na jego historię, ale również ze względu na piękne widoki. Morze martwe Po spotkaniu z historią czas na spotkanie z Morzem Martwym. Jedyna darmowa plaża nad Morzem Martwym znajduje się w miejscowości Ein Bokek. W drodze z Aradu do Ein Bokek towarzyszą nam piękne krajobrazy pustyni Negev. Praktycznie każdy skrawek wybrzeża zastawiony jest hotelami, w których nocleg przekracza raczej możliwości finansowe turysty budżetowego. Jednak darmowa plaża spełnia nasze wszystkie oczekiwania, przede wszystkim jest dostępny prysznic ze słodką wodą. Można nim spłukać z ciała słynną sól z Morza Martwego, która nawet jak na sól jest wyjątkowo słona. Po słodko-słonym lenistwie na plaży kolejnego dnia ruszyliśmy w kierunku Tel Avivu. Bet Guvrin Po drodze odwiedziliśmy ciekawe miejsce: rezerwat Bet Guvrin i zlokalizowane w nim słynne jaskinie. Cały rezerwat jest bardzo obszerny, pomiędzy poszczególnymi atrakcjami można przemieszczać się samochodem. Niestety ze względu na deszcz skupiliśmy się tylko na jaskiniach, których w parku jest około 800. Dla zwiedzających udostępniono tylko kilka z nich, w tym przepiękne jaskinie dzwonowe. Jak się okazało, jaskinie są dziełem człowieka. W czasach bizantyjskich wydobywano z nich wapno i kredę i tak powstałe wnęki zostały zasiedlone aż utworzyły całe podziemne miasto. Jaskinie Bet Guvrin Tel-Aviv Tel-Aviv przywitał nas deszczem, ale poranek przyniósł poprawę pogody i zgodnie z planem wyruszyliśmy na miejski trekking z centrum Tel-Avivu brzegiem morza do Jaffy. Tel-Aviv jest bardzo nowoczesnym miastem, został założony w 1909 roku na obrzeżach starożytnego portu Jaffa. Nie spotkamy tu raczej ortodoksyjnych żydów w tradycyjnych strojach. Na ulicach będą mijać nas raczej biznesmeni w garniturach. Przy głównych handlowych ulicach znajdują się butiki wszystkich światowych marek, a wieczorem otwierają się knajpki i życie nocne kwitnie do rana. Nasz spacer rozpoczęliśmy w okolicach Starego Portu w Tel-Aviwie, by zakończyć go w porcie w Jaffie. Niespieszne przemieszczanie się brzegiem morza, zwiedzanie Jaffy i powrót zajęły nam praktycznie cały dzień. W oddali nasz cel – Stara Jaffa, po drodze tony piasku, fale i słońce. Jaffa Jaffa to jeden z najstarszych portów na świecie, pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1486 r. Władzę sprawowali tutaj faraonowie, Filistyni, Asyryjczycy, Babilończycy, Persowie i Rzymianie. Tutaj przybijały do brzegu wyprawy krzyżowe. Od zawsze mieszkali i mieszkają tu Arabowie, dzięki temu architektura tego miejsca nabrała wyjątkowego charakteru i klimatu. W wąskich uliczkach i zakamarkach znajdziemy pracownie artystyczne, galerie i małe knajpki. Z oddali można podziwiać kontrastujące ze starymi murami Jaffy wieżowce Tel-Avivu. Park położony w górnej części Jaffy to świetne miejsce na piknik z widokiem na wieżowce. Można tu nabrać sił na drogę powrotną. Tym razem wędrujemy w odwrotnym kierunku po drodze podziwiając wieżowce wyrastające z plaży Sześć dni minęło bardzo szybko. Na pewno Izrael oferuje bardzo dużo możliwości dla osób lubiących aktywny wypoczynek i dla takich, które chciałyby po całodziennej wędrówce chwilę spędzić na plaży. Na temat odprawy bezpieczeństwa przy przylocie i odlocie krąży wiele legend. Wszyscy przewoźnicy ostrzegają, że na lotnisko powinniśmy przybyć nawet trzy godziny przed odlotem. Być może mieliśmy dużo szczęścia, ale nasza odprawa i rozmowa z urzędniczką trwała jakieś dziesięć minut. Małgorzata, Marcin i Michał FelińczakPogoda w kraju: Izrael w miesiącu: październik robi się coraz cieplejsza. W upalne dni, takie jak te, w których najniższe temperatury wynoszą 21 ° C a najwyższa może sięgać 31 ° C, ważne jest, aby pić dużo wody i pozostawać w cieniu. Spodziewaj się kilku gorących i deszczowych dni w kraju: Izrael w miesiącu: październik.